Przejdź do stopki

Wyjątkowy wywiad z misjonarzem...

Treść

„Historia Jego życia jest tak interesująca, że postanowiliśmy przybliżyć ją naszym Czytelnikom…”. 22 listopada 2017 r. w Zespole Szkół w Gródku nad Dunajcem po raz kolejny gościł ks. Ryszard Górowski, z którym młodzi redaktorzy z Gazetki Szkolnej "Echo Pogórza" przeprowadzili wyjątkowy wywiad… Zapraszamy do lektury…

Wywiad miesiąca z misjonarzem – ks. Ryszardem Górowskim, Mic

22 listopada 2017 r. w naszej szkole po raz kolejny gościł ks. Ryszard Górowski, z którym tym razem redakcja naszej gazetki miała przyjemność przeprowadzić wywiad. Historia Jego życia jest tak interesująca, że postanowiliśmy przybliżyć ją naszym Czytelnikom.  Tym bardziej, że ksiądz jest naszym rodakiem – w Gródku nad Dunajcem mieszkają Jego rodzice, a wcześniej żyli tu dziadkowie.


Jak zaczęła się księdza przygoda z kapłaństwem? Pamiętamy, że w kwietniu 2014 r., w naszej parafii obchodził  ksiądz piękny jubileusz: 25-lecie kapłaństwa.

- Tak na prawdę są dwie wersje tej historii. Pierwsza zaczęła się, gdy byłem w wojsku. Tam zauważyłem, że mój kolega na warcie czyta jakąś książkę. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, iż jest nią Pismo Święte. Po pewnym czasie postanowiłem także pogrążyć się w jego lekturze. Druga związana jest z moim tatą – Stanisławem Górowskim, który po zakończeniu II wojny światowej (w czasie wojny był wysłany na roboty do Niemiec i kilka lat musiał przebywać na Zachodzie) złożył ślubowanie Matce Bożej w Lourdes, ofiarując jej to, co ma w życiu najcenniejsze - z prośbą, by mógł szczęśliwie wrócić do rodzinnego domu. W tą drugą wersję wierzę bardziej, bo jestem przekonany, że Bóg ma dla nas plan już od naszego poczęcia.

Dlaczego wybrał ksiądz Zgromadzenie Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny?

- Kiedy pojechałem do Częstochowy, rozważałem decyzję złożenia podania do Seminarium  Śląskiego. Tam spotkałem się z zakonnicą, która zaoferowała mi liczne fiszki powołaniowe. Wśród nich jednak tylko jedna dotyczyła seminarium męskiego – właśnie Marianów, reszta dotyczyła zakonów żeńskich. A że kobietą nie jestem, to wybrałem Seminarium  Marianów, gdzie zgłosiłem się mimo niezadowolenia mojego taty.

Czy Afryka, jako cel pracy misyjnej,  była krajem wybrana przez księdza samodzielnie czy  nadanym jak to się mówi – „ z góry”?

- Sam zgłosiłem się do Rwandy - do najbiedniejszego miejsca. Wraz ze  współbraćmi dołączyłem do grupy misjonarzy i było nas tam już 7. Trafiłem tam, gdy akurat rozpoczęła się 8-letnia wojna, co spowodowało, że nie były to najłatwiejsze czasy. Dlaczego Afryka? - Już  jako mały człowiek bardzo lubiłem czytać przygodowe książki,  także   o innych krajach i o Afryce. Kiedy byłem w seminarium w Lublinie, to jeździłem do muzeum misyjnego w Pieniężnie na sympozja i tam zdobywałem wiedzę na temat misji. Razem z kolegami często pisaliśmy listy do misjonarzy. Po święceniach kapłańskich w Lublinie – w marcu 1989 roku -  we wrześniu tego samego roku wyjechałem do Belgii na okres 10. miesięcy, by uczyć się języka francuskiego, a zaraz po tym do Rwandy w Afryce, gdzie stacjonowała już pierwsza grupa misjonarzy Marianów z Polski.

Pierwsze wrażenie po przyjeździe do Afryki……

- Kiedy zobaczyłem pierwszy raz Rwandę, czyli obcy mi całkowicie kraj, to wszędzie widziałem tylko palmy i plamy :) . Ogólnie cały krajobraz wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Niestety zaraz potem zobaczyłem ubogie zabudowania – pomyślałem, że to szopy dla zwierząt. Prawda była inna. Tam mieszkali ludzie. Zauroczyli mnie ludzie, którzy na widok białych ludzi pojawiali się tłumnie niewiadomo skąd, a szczególnie dzieci – licząc na coś dobrego.

Od czego zaczął ksiądz posługę na afrykańskiej ziemi?  

- Pierwszą moją placówką w Rwandzie była parafia w Mwange na północy kraju, gdzie Marianie mieli swój dom zakonny. Swoją posługę misyjną zacząłem od pracy z tubylcami. Sformułowałem grupę  ministrantów, szukałem dziewcząt do tradycyjnych tańców. Wkrótce ekipa zrobiła się duża, bo aż około 300 dzieci. Wraz ze współbraćmi pozyskiwaliśmy maszyny do szycia, aby stworzyć odpowiednie stroje. Dziewczyny były podzielone na 23 grupy chóralne, w których można było znaleźć i małe kobietki 3-letnie, ale też te nieco starsze 70-letnie.  W 1993 roku zostałem proboszczem parafii Mwange i zacząłem budowę kościoła.

Jak wyglądała sytuacja gospodarczo społeczna?

- Nie było telefonów ( z rodziną kontaktowałem się listownie – 1 list szedł średnio 2/3 miesiące), elektryczności nie mieliśmy (agregator, który był włączany tylko wieczorem na godzinę, dwie). Ogrzewanie wody staraliśmy robić sami -  ponieważ byłem spawaczem - tworzyliśmy rożne zbiorniki, aby można było pozwolić sobie na ciepłą wodę. Tam gdzie byłem, mieliśmy dobry dostęp do wody ze względu na położenie terenu. Średnia wysokość to 2500-3000 m n.p.m., więc temperatura w dzień była wysoka ok. 30 stopni, natomiast wieczorem około 10. Wieczorami przesiadywaliśmy przy świecach,  paląc w metalowym kominku.

Jak księdza przyjęto i jak układają się relacje duszpasterza z dalekiego kraju z Afrykańczykami?

- Najpierw musiałem się oczywiście nauczyć ich języka, a najlepiej było mi się go uczyć z małymi dziećmi, które zawsze sie z naszych prób śmiały. Afrykańczycy bardzo nas szanowali i wiedzieli, że misjonarze zawsze mówią prawdę i spełniają obietnicę. Do innych białych nie mają takiej ufności z powodów oszustw z ich strony. Wspomagaliśmy ich nie tylko modlitewnie poprzez głoszenie Słowa Bożego, ale też materialnie - dzięki współpracy z darczyńcami z całego świata; także Polski.

Co księdza najbardziej zaskoczyło? Zarówno pozytywnie jak i negatywnie?

- Negatywnie to ubóstwo i bród spowodowany barkiem środków czystości. A pozytywnie to wszystkie dzieci. Są one bardzo wychowane – starszym zawsze okazują szacunek, ponieważ oni uczą ich życia. Młodsi słuchają i oczekują od starszych błogosławieństwa, i rady. Najstarsi zawsze jedzą pierwsi na  uroczystościach i  zazwyczaj najlepsze potrawy. Najmłodsi czekają na swoją kolej bez słowa sprzeciwu, cierpliwie. Taka sama jest kolejność, jeśli chodzi o płeć. Mężczyźni bądź chłopcy zaczynają, a dziewczynki, kobiety czekają aż oni skończą. Nikt temu się nie sprzeciwia, a wszyscy są bardzo szczęśliwi -  co też mnie urzekło.

 

Z jakimi trudnościami musiał sobie ksiądz radzić?

- Poznanie egzotycznej kultury, języka, gestów Afrykańczyków, by móc ich zrozumieć. Ciekawostką dla nas jest np. to, że Afrykanie reagują śmiechem na cierpienie, krzywdę, a nawet śmierć bliskich. Związane jest to z ich wierzeniami animistycznych - wiarą w złego ducha, który według nich zabiera umierającego, ponieważ oni są smutni i na odwrót,  gdy się śmieją, to przychodzi do zmarłej osoby dobry duch. Było mi trudno się do tego przyzwyczaić.

Co było najbardziej bolesnym doświadczeniem podczas przebywania na misjach?

- Wojna, ludobójstwo oraz śmierć małych dzieci….Niestety wiele razy byłem tego świadkiem. Co ciekawe - w tych tragicznych chwilach najsilniejsze jednak były dzieci i ich matki; bo miłość matki do dziecka przezwycięży wszystko. W Rwandzie najgorsze jest życie sieroty – bo nie może otrzymać błogosławieństwa od rodziców, ale też nie wie, jak ma żyć, bo rodzice nie mogą go tego nauczyć. Na szczęście wiara w Boga może zastąpić w pewnym stopniu ojca i matkę, ponieważ wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi - musimy w to tylko uwierzyć.

Jakie cechy powinien posiadać dobry misjonarz według księdza?

- Przede wszystkim musi być pokorny, a także wytrwały, wierny, kochający oraz przebaczający - to jest podstawą według mnie. Cechy te pozwalają pokonać barierę w innym wypadku nie do pokonania – czyli barierę kultury, języka, pokonać tęsknotę za rodzinnym krajem. Pozwalają one pomagać potrzebującym w różny sposób. Ja na przykład uczyłem kobiety szyć na maszynie, chłopców stolarki, spawania,  malowania samochodów itp. Na misjach nauczyłem się przede wszystkim pokory, co sprawiło, że czas tam spędzony był czymś najlepszym w moim życiu.

Egzotyczna fauna  to pewno i niebezpieczeństwo dla Europejczyka…

- Noce zawsze trzeba przespać przy zapalonej lampie naftowej (czego już na szczęście się nauczyłem), ponieważ gdy jest ciemno, to malutkie zwierzątka tylko czekają, aby na ciebie wejść. Każdy z misjonarzy jest wyposażony w latarkę, ostry scyzoryk i czarny kamień, czyli wypaloną kość miednicowa, np. z bawoła - służy ona do przykładania do rany z trucizną. Ta kość wyciąga jad i zmienia wówczas kolor.

Ulubione przysmaki afrykańskie?

- Bardzo lubię jeść tak zwany skrzek żabi. Jest to owoc wyglądający jak jajko, które kroimy na pół i wyjadamy środek łyżeczką. Oczywiście pyszne są też owoce takie jak: papaja, ananas. Najciekawsze doznania miałem z mięsami, ponieważ tam je się często zwierzęta u nas raczej niespotykane. Zdarzyło mi się jeść np. słonia, żmije, krokodyla, pancernika, węża boa oraz szympansa, którego już szczerze nie zjadłbym więcej. Często próbowałem dziczyzny.

Miło zauważyć, że z naszym Patronem łączy księdza kult Matki Bożej…

- To prawda, należę przecież do Zgromadzenia Marianów – czcicieli Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. A w związku z  Waszym Patronem dodam, że przyczyniłem się do upamiętnienia Jego osoby i  historii z Nim związanej. Zaraz po święceniach kapłańskich zostałem wysłany do Stoczka Warmińskiego (Jak wiecie Kardynał Stefan Wyszyński był tam przez pewien czas więziony i napisał Śluby Jasnogórskie). W Stoczku przebywałem 3 miesiące,  tworząc muzeum  poświęcone Waszemu Patronowi. Zgromadziłem archiwa, meble oraz wszystkie pamiątki z tego okresu. Zapoczątkowałem więc to muzeum i istnieje ono do dziś.

Bardzo dziękujemy za udzielenie nam wywiadu i poświęcony nam czas. To były dla nas piękne, wartościowe chwile! Życzymy Księdzu wytrwałości w swojej posłudze oraz jak najwięcej radości z niej.

 

Rozmawiali: Michał Basta, Klaudia Woźniak, Łukasz Bajorek, Julia Bochenek, Mateusz Kuś, Mikołaj Tobiasz, Anna Basta, Karol Kuś.

(źródło i fot.: Gazetka Szkolna "Echo Pogórza")